Londyn, czyli przygodowa (bardzo stresująca) podróż cz.2
Cześć, dzisiaj mojej przygody część druga! Miłej lektury :)
Czwartego dnia, znaczy niestety już ostatniego, rano wstałyśmy dość wcześnie, aby ze wszystkim zdążyć. Bez pośpiechu zjadłyśmy śniadanie i "pożegnałyśmy" się z hostelem. Dojechałyśmy na przystanek autobusowy, skąd miał odjeżdżać bus na lotnisko. Byłyśmy na czas, a nawet trochę przed czasem. Czekałyśmy na bus na 9:30 rano. Więc czekamy. Czekamy, czekamy i czekamy. W końcu, kiedy spóźniał się 10 minut, przyszedł do nas facet (a ludzie na przystanku się wylewają) i przekazał, że bus przyjedzie dopiero po 10:00, bo zamknęli jakąś autostradę dlatego jedzie dłużej. Super, o 11:30 był samolot do Warszawy.
Po prostu nie było szans, żeby zdążyć. Ten facet powiedział też, że można poczekać na busa (który jechał 2h, zważając na zamkniętą autostradę), albo jechać pociągiem (jechał tylko 45 minut).
Oczywiście wybrałyśmy pociąg, ale wiedziałyśmy, że zanim dotrzemy na peron, wyjdzie na to samo. No i nie wiedziałyśmy też o której byłby ten pociąg. Dobra. Szybko pobiegłyśmy do metra żeby dojechać do Liverpool. Kiedy już w końcu dotarłyśmy tam na peron, okazało się że pociąg jest dopiero o 10:40.
No przecież myślałam że mnie coś trafi zaraz.
A bramki zamykali o 11:05. Skoro i tak już byśmy nie zdążyły, pobiegłyśmy na autobus. Na szczęście przystanek był nie daleko.
W każdym razie, na lotnisku w Stansted byłyśmy po 11:30, kilka minut. To byłby chyba cud świąteczny, ale miałyśmy malutką nadzieję że będzie opóźnienie. Podeszłyśmy gdzie się prześwietla walizki aby upewnić się czy na pewno samolot odleciał.
Taaa, nadzieja matką głupich.
Odleciał. Odleciał, a my zostałyśmy.
Ktoś kto nie przeżył tak stresującej chwili, chyba nie wie, jak się czułyśmy.
Podeszłyśmy do pani przy kasie z biletami i zapytałyśmy o wiadomą rzecz. O następny samolot do Warszawy. Cóż, następny był o 17:45. Ah, a bilet kosztował £110. Jeden bilet. Chciałyśmy hm...jakby zwrócić tamte bilety, że ich nie wykorzystałyśmy. No ale i tak musiałyśmy dopłacić te £110 a bez tych biletów na wcześniejszy lot byłoby dużo drożej.
Więc miałyśmy kasę tylko na jeden bilet powrotny. Awesome.
Próbowałyśmy wypłacić pieniądze z mojej karty kredytowej, ale okazało się, że mam limit wypłacania. Zdobyłyśmy tylko £40. Ale to za bardzo nie pomogło nam.
I to wtedy zaczął się szaleńczy wyścig z czasem.
Taka nasza własna wersja "Oszukać przeznaczenie". Pan w kasie powiedział, że na razie bilet kosztuje £110, ale z czasem cena będzie rosła. Dał nam 10 minut na załatwienie kasy.
Co miałyśmy zrobić? Jedynie liczyć na rodziców. Dzwoniłyśmy do wujka-nie odbierał. Do mojego taty-był w mieście i nic nie mógł na razie zrobić. W między czasie dodzwoniłyśmy się do wujka. Był u siebie w kancelarii. Ah, a pan "od biletów" dał nam jeszcze 20 minut. Ale za nim wujek dotarł do banku aby przelać nam pieniądze, minęło więcej niż 20 minut.
Tak że potem to bilet ten kosztował już £200.
Po drodze kupiłyśmy ten jeden bilet na który miałyśmy kasę. Jeśli nie uda się załatwić drugiego, polecę tylko ja. No a kuzynka będzie musiała chyba nocować na lotnisku.
Gdzieś koło 13:30 wreszcie, na szczęście dostałyśmy pieniądze na konto.
Co za ulga! Nawet nie macie pojęcia!
Kuzynka stanęła w kolejce do okienka po drugi bilet. Przy kupowaniu udała że nie wie że bilet kosztuje już trochę więcej i udało się zapłacić 110 a nie £200.
Wracamy razem! Uściskałyśmy się, prawie skakałyśmy z radości. Aż z tego wszystkiego zjadłyśmy całą tabliczkę czekolady.
Fiu, miałyśmy jeszcze godzinę do przejścia przez odprawę.
Potem było już wszystko tak jak być powinno. Ale co się strachu i stresu najadłyśmy...
Mimo wszystko przygoda była na prawdę niesamowita, nic a nic nie żałuję że tego doświadczyłam.
Myślę, że tutaj już zakończę swój monolog. Serdecznie gratuluję temu, kto dotrze do tej części :D
Napiszcie mi, czy lubicie takie historie? Bo myślę że mam coś jeszcze w zanadrzu ;) Do pisania!
Katka
Czwartego dnia, znaczy niestety już ostatniego, rano wstałyśmy dość wcześnie, aby ze wszystkim zdążyć. Bez pośpiechu zjadłyśmy śniadanie i "pożegnałyśmy" się z hostelem. Dojechałyśmy na przystanek autobusowy, skąd miał odjeżdżać bus na lotnisko. Byłyśmy na czas, a nawet trochę przed czasem. Czekałyśmy na bus na 9:30 rano. Więc czekamy. Czekamy, czekamy i czekamy. W końcu, kiedy spóźniał się 10 minut, przyszedł do nas facet (a ludzie na przystanku się wylewają) i przekazał, że bus przyjedzie dopiero po 10:00, bo zamknęli jakąś autostradę dlatego jedzie dłużej. Super, o 11:30 był samolot do Warszawy.
Po prostu nie było szans, żeby zdążyć. Ten facet powiedział też, że można poczekać na busa (który jechał 2h, zważając na zamkniętą autostradę), albo jechać pociągiem (jechał tylko 45 minut).
Oczywiście wybrałyśmy pociąg, ale wiedziałyśmy, że zanim dotrzemy na peron, wyjdzie na to samo. No i nie wiedziałyśmy też o której byłby ten pociąg. Dobra. Szybko pobiegłyśmy do metra żeby dojechać do Liverpool. Kiedy już w końcu dotarłyśmy tam na peron, okazało się że pociąg jest dopiero o 10:40.
No przecież myślałam że mnie coś trafi zaraz.
A bramki zamykali o 11:05. Skoro i tak już byśmy nie zdążyły, pobiegłyśmy na autobus. Na szczęście przystanek był nie daleko.
W każdym razie, na lotnisku w Stansted byłyśmy po 11:30, kilka minut. To byłby chyba cud świąteczny, ale miałyśmy malutką nadzieję że będzie opóźnienie. Podeszłyśmy gdzie się prześwietla walizki aby upewnić się czy na pewno samolot odleciał.
Taaa, nadzieja matką głupich.
Odleciał. Odleciał, a my zostałyśmy.
Ktoś kto nie przeżył tak stresującej chwili, chyba nie wie, jak się czułyśmy.
Podeszłyśmy do pani przy kasie z biletami i zapytałyśmy o wiadomą rzecz. O następny samolot do Warszawy. Cóż, następny był o 17:45. Ah, a bilet kosztował £110. Jeden bilet. Chciałyśmy hm...jakby zwrócić tamte bilety, że ich nie wykorzystałyśmy. No ale i tak musiałyśmy dopłacić te £110 a bez tych biletów na wcześniejszy lot byłoby dużo drożej.
Więc miałyśmy kasę tylko na jeden bilet powrotny. Awesome.
Próbowałyśmy wypłacić pieniądze z mojej karty kredytowej, ale okazało się, że mam limit wypłacania. Zdobyłyśmy tylko £40. Ale to za bardzo nie pomogło nam.
I to wtedy zaczął się szaleńczy wyścig z czasem.
Taka nasza własna wersja "Oszukać przeznaczenie". Pan w kasie powiedział, że na razie bilet kosztuje £110, ale z czasem cena będzie rosła. Dał nam 10 minut na załatwienie kasy.
Co miałyśmy zrobić? Jedynie liczyć na rodziców. Dzwoniłyśmy do wujka-nie odbierał. Do mojego taty-był w mieście i nic nie mógł na razie zrobić. W między czasie dodzwoniłyśmy się do wujka. Był u siebie w kancelarii. Ah, a pan "od biletów" dał nam jeszcze 20 minut. Ale za nim wujek dotarł do banku aby przelać nam pieniądze, minęło więcej niż 20 minut.
Tak że potem to bilet ten kosztował już £200.
Po drodze kupiłyśmy ten jeden bilet na który miałyśmy kasę. Jeśli nie uda się załatwić drugiego, polecę tylko ja. No a kuzynka będzie musiała chyba nocować na lotnisku.
Gdzieś koło 13:30 wreszcie, na szczęście dostałyśmy pieniądze na konto.
Co za ulga! Nawet nie macie pojęcia!
Kuzynka stanęła w kolejce do okienka po drugi bilet. Przy kupowaniu udała że nie wie że bilet kosztuje już trochę więcej i udało się zapłacić 110 a nie £200.
Wracamy razem! Uściskałyśmy się, prawie skakałyśmy z radości. Aż z tego wszystkiego zjadłyśmy całą tabliczkę czekolady.
Fiu, miałyśmy jeszcze godzinę do przejścia przez odprawę.
Potem było już wszystko tak jak być powinno. Ale co się strachu i stresu najadłyśmy...
Mimo wszystko przygoda była na prawdę niesamowita, nic a nic nie żałuję że tego doświadczyłam.
Myślę, że tutaj już zakończę swój monolog. Serdecznie gratuluję temu, kto dotrze do tej części :D
Napiszcie mi, czy lubicie takie historie? Bo myślę że mam coś jeszcze w zanadrzu ;) Do pisania!
Katka
O matko :o Ja bym chyba umarła ze stresu :o
OdpowiedzUsuńA co do Londynu to byłam tam już 4 razy i kocham to miasto <3
Fajny post i super historia!! :D
mybeautifuleveryday.blogspot.com KLIK :)
Haha nam jakoś udało się przeżyć :D O taaak, Londyn jest niesamowity!
UsuńDziękuje ;)