Zwolnij, bracie
Ostatnio miałam chyba jeden z najlepszych poniedziałków. W zasadzie nie musiałam nic konkretnego robić. Umówiłam się tylko z babcią, że przyjadę i pomogę z komputerem (babcia chodzi na kurs komputerowy, z czego jestem dumna!) Jakoś w południe dopiero wyszłam z domu. Dotarłem do babci w spokoju, poklikałyśmy na laptopie, razem zrobiłyśmy obiad; no i późnym popołudniem wracałam do domu. Tak sobie jadę tramwajem i nagle dociera do mnie taka myśl, że bardzo dobrze się czuję. W tej właśnie chwili. Chwilę potem musiałam przesiąść się na autobus. Który to jeździ u nas dość rzadko, a który właśnie uciekł mi sprzed nosa- no to nic. Poczekam. Nigdzie mi się nie śpieszy. Poczekałam ponad 20 minut i w tym czasie napisałam ten tekst. Poza tym, następny autobus przyjechał ten nowszy, ten z klimatyzacją :) Taki...spokój ducha? Tak chyba bym to określiła. Nawet o niczym konkretnym nie myślałam. Nie musiałam się o nic zamartwiać. Nawet nie przeszkadzało mi, że termometr w cieniu pokazywał 27°